niedziela, 27 stycznia 2013

Zawód Portier!

Tytułowy el portero po hiszpańsku to dla mnie absolutny fenomen tego kraju. Nie ma to żadnego związku z naszym polskim "cieciem", acz niejakie podobieństwa można zauważyć :)... sprowadza się ono głównie do palenie fajek.

A do rzeczy...Owy portier (czasem portierka) to niezwykle ważna persona budynku. Po pierwsze bardzo często ma tzw. służbowe mieszkanie w klatce, w której pracuje (standardy są różne), po drugie ma bardzo konkretne i ważne stanowisko pracy (biurko tuż przy wejściu, zaszklona "kanciapę" lub specjalną wnękę) z widokiem na drzwi wejściowe oczywiście. I uwierzcie mi jest mega ważny i często bardzo szanowany.

Co robi? Zacznę od rzeczy najnieprzyjemniejszych i nie zawsze wpisanych w jego/jej obowiązki, tj. wynoszenie śmieci spod drzwi każdego lokatora, wystawianie kubłów zbiorczych z klatki na noc na zewnątrz, utrzymywanie klatki schodowej w czystości. Piszę, iż nie zawsze jest to w standardowych wymogach jego pracy, bo czasami zajmują się tym inne wynajęte do tego firmy zewnętrzne..ale już coraz rzadziej! W końcu kryzys :)
Do innych obowiązków...już bardziej ujednoliconych należą: segregowanie poczty, odbieranie przesyłek/paczek jak lokatorów nie ma w domu (a portier zawsze to wie! i dzięki temu oszczędza mieszkańcom fatygowania się na pocztę :)), informowanie o wszelkich remontach, awariach itp., udzielanie informacji o mieszkaniach/garażach do wynajęcia, pilnowanie kto i po co wchodzi do budynku i zabawianie krótką pogawędką chętnych do tego mieszkańców :)

Dzień takiego Pana/Pani zwykle zaczyna się od wprowadzenia kubła z dworu do środka, potem sprzątanie klatki i/lub obowiązkowe pucowanie pozłacanych zdobień na drzwiach frontowych :) Widziałam to już nie raz i jest to mega widok, bo prawie zawsze o jednej porze robią te swoje obrządki wszyscy sąsiadujących ze sobą klatek. Przy pucowaniu zwykle jest i fajeczka, ploteczki z portierem z klatki obok... a potem totalny luz blues. Jak jest ciepło, a jest bardzo często :) stoją na zewnątrz bacznie obserwując drzwi wejściowe (są zawsze otwarte jak portier jest w pracy - czasami do 14, a czasami cały dzień, czyli do 19), plotkują  witają się z dostawcami sklepów, restauracji w okolicy, zagajają lokatorów i wystawiają opalone twarze do słońca itp, itd. Jak najbardziej są widoczni, bo pracują w specjalnych pracowniczych uniformach i wszyscy wiedzą, że oni wiedzą wszystko, więc szacuneczek się należy.

Oczywiście nie każdy budynek w Hiszpanii posiada luksus w postaci portiera, ale wszyscy by chcieli.

Dla mnie była to totalna nowość i widzę jakie to naprawdę ma zalety. Jest w tym coś z chęci zachowania klasowego podziału społeczeństwa, który Hiszpanie lubią (i oczywiście portier mimo swej ważności jest niżej od mieszkańców), ale i tak jest to świetny "wynalazek" :)

Niedawno widziałam dość świeży thriller hiszpański, w którym właśnie portier jest głównym bohaterem :)) I gorąco polecam, bo może łatwiej potencjalnym czytelnikom będzie zrozumieć o czym piszę :) Hiszpański tytuł to "Mientras duermes" a polski "Słodkich snów" (2011). Niby thriller, ale nie taki straszny jakby kategoria na to wskazywała, więc polecam :)

sobota, 19 stycznia 2013

Salamanca

Taki kiedyś zamysł miałam, żeby opisać tutejsze dzielnice. Naturalnie te, które znam, które poznałam. Mieszkając w tym mieście już troszkę, zmieniałam dość licznie mieszkania. 
Było więc i Lavapies (do którego mam największy sentyment i najkrótszy staż), było Pacifico, była La Latina (w samym historycznym centrum, do której teraz mega tęsknię) i jest Salamanca.

O la Latinie było, więc dziś o znanej od ponad pół roku Salamance...Jakby ktoś poprosił mnie o podsumowaniu owej dzielnicy w jednym zdaniu,  to mogłabym :) A więc (i tu zawsze przypomina mi się moja polonistka z SP "...nigdy nie zaczynaj zdania od a więc...") Salamanca to dzielnica luksusowych butików i topowych projektantów, to dzielnica parków, zagłębie rodzin z małymi dziećmi, hiszpańskich na wskroś Hiszpanów i sklepów ekologicznych z produktami głównie marek niemieckich. Brzmi ble.

Co nas skłoniło do przycumowania tu? Parki, spokój i cisza oraz zagłębie dzieci. I tu oczekiwania zostały spełnione, porównując do tętniącej, żeby nie nazwać rzeczy po imieniu, wrzeszczącej, rozimprezowanej i rozśpiewanej wieczorami la latiny...ech narzekało się, a teraz się tęskni :)

No ale coś za coś. Jednak bilans tego miejsca wychodzi na minus. Po pierwsze mega drogo (gdyby nie ratujące normalność markety typu Eroski, Dia, Simply....byłoby kiepsko. Normalnych nawet "Chińczyków" tu nie ma. A o tych mógłby powstać osobny wpis :) ale będzie mała dygresja ;) 

"Chińczyk" więc, jak ich potocznie tu nazywamy, to mały sklepik (tzw. Alimentacion) prowadzony przez ludność z Chin, który zawsze jest otwarty. Docenia się go wielce, bo kiedy wszystko inne już zamknięte można w nim nabyć materiały najpotrzebniejszego użytku...a więc w zależności od priorytetów: bagietkę o miękkości kamienia i piwo o temperaturze właściwej czyli z lodówki. Należałoby uściślić, iż jest to zaleta niebywała (o piwie teraz piszę) , bo nie wiedzieć czemu we wszystkich prawie innych sklepach napoje chłodzące! (typu Fanta, Cola itp.) oraz piwo są ciepłe!!! :/ Może i nie dziwi to w miesiącach chłodnych, ale latem ??? Dlatego tym bardziej docenia się owe sklepiki. 
A wracając do "Chińczyków" z Salamanki...są, ale jakieś takie niewyraźne. Nie ma dreszczyka emocji podawania piwa spod lady (często alkohol sprzedają tam nielegalnie) i jakieś takie ładniejsze jakby, no i cenowo oczywiście drożsi niż gdzie indziej. 

A co do innych wad Salamanki... tu płaci się za możność bycia pośród napuszonych hiszpańskich pawi, którzy lubią okazywać swą wyższość (oczywiście brzydko generalizuję, bo normalni też tu mieskszkają...chyba ;)) Tu jada elita, ubiera się arystokracja. To tu spotkać można wiele pięknych kobiet i szykownych mężczyzn, ale i karykatury ludzi po operacjach plastycznych (mam wrażenie że wszystie są robione przez jednego, kiepskiego chirurga) i młodocianych yappie, którzy przypominają starych maleńkich. Tu króluje Bugaboo Camelon (dla niewtajemniczonych model wózka dziecięcego-do którego nic nie mam :)), ale w wydaniu totalnie zindywidualizowanym (np. różowe falbanki, białe koronki, itp.). To tu jest najwięcej butików z odzieżą i akcesoriami dla dzieci oraz ubrań dla mam... skądinąd pięknych, ale ceny!!, że mózg staje w poprzek :) 

Podsumowując, Salamanca źle mi się kojarzy i nie lubię tu mieszkać.
Owszem, żeby być sprawiedliwym  (a raczej sprawiedliwą) zalety też ma, np. spokój i cisza, mało turystów, zieleń - 3 parki, szerokie chodniki, ... ale jakoś tak tu za bardzo "ą, ę" jak dla mnie. 
W związku z powyższym miejsca tu nie zagrzejemy (pisząc kolokwialnie) i pewnie wkrótce kolejna dzielnica :) albo i zmiana miasta...zobaczymy :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...