sobota, 14 lutego 2015

Conil de la Frontera czyli andaluzyjski raj nad oceanem

Po raz pierwszy w życiu odwiedziliśmy to samo miejsce.
Nie było ani tak samo, ani gorzej (czego na początku bardzo się obawiałam).

Po raz pierwszy za to doświadczyliśmy na własnej skórze wiatru levante (mimo, że oba wyjazdy miały miejsce na początku stycznia). Dla niewtajemniczonych wieje gorzej niż w kieleckim :)

Tym razem za to mieliśmy zdecydowanie lepszy widok z okna niż za pierwszym razem.


Było levante, ale byli też kitesurferzy.


Była ta sama mocna kawa, w tym samym uroczo obskurnym barze na plaży, serwowana przez tych samych beztroskich właścicieli.


Było moje ulubione wpatrywanie się w ocean i gapienie na plażowych "przechodniów" i wędkarzy.




Było to same bajeczne białe miasteczko. Puste, ciche, uśpione niczym królewna z bajki.

W sezonie ponoć żyć w Conil się nie da. Narzekali na lato, a szczególnie na sierpień nawet właściciele restauracji.


Była puste uliczki, zamknięte na cztery spusty wakacyjne bary i przyprószone kurzem butiki.


Była ta sama uchodząca do oceanu rzeka, olbrzymie plaże, i pasące się bydło.




Była niczym nie zagracona moja ukochana przestrzeń i niezmiennie piękne zachody słońca.



I był z nami ten sam Mały Podróżnik tyle, że za pierwszym razem grzecznie umoszczony pod moim serduchem.








Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...