Słynie z mnóstwa wędrownych szlaków, mrożącej krew w żyłach teorii mega tsunami, lasów laurowych, z olbrzymiego krateru w samym środku wyspy (Caldera de Taburiente), najwyższego szczytu Kanarów (Roque de los Muchachos) ze słynnym obserwatorium i największym na świecie optycznym teleskopem oraz wielu, wielu innych atrakcji.
Jest zupełnie inna niż Lanzarote, na której byliśmy rok wcześniej i dużo mniej znana w Polsce. Odpowiedzialni za to są przewoźnicy, którzy bądź nie oferują połaczeń lotniczych wcale lub małą ich ilość. Przyczyna wg miejscowych leży też w lepszym PR Teneryfy :)
Oto kilka fot z bardziej surowego i kapryśnego pogodowo wschodniego wybrzeża La Palmy.
Na początek resort turystyczny, w którym się zatrzymaliśmy. Z racji tzw. low season, poziom gęstości zaludnienia był dla mnie w sam raz. Średnia wieku to w większości osoby w wieku okołoemerytalnym, co zimą jest tu bardzo typowe.
Resort pięknie położony obok jednej z najatrakcyjniejszych plaż La Palmy - Playa de Los Cancajos. Niejakim minusem była bliskość lotniska, ale częstotliwość lotów nie przeszkadzała nam wcale, za to dojazd do hotelu zajął tylko 13 minut. Pogodowo ta część wyspy była bardziej wiosenna niż letnia. Dlatego, jeśli komuś zależy na lecie, to zimą na pewno lepiej wybrać drugą stronę wyspy lub tak jak my, autem przeprawiać się na drugą stronę w miarę potrzeb i możliwości.