niedziela, 25 września 2011

El Rastro

Jeśli jesteś z wizytą w Madrycie, el Rastro to jedna z ciekawszych atrakcji. A cóż to takiego? Odbywające się w każdą niedzielę targowisko. Między 10 a 14 kilka ulic w centrum miasta zastawiona jest miliardem stoisk z najróżniejszymi różnościami. Bujność kolorów wystawianych towarów, mnogość dźwięków wydawanych przez sprzedawców (od pogwizdów, nawoływań po tzw. dźwięki nieartykułowane) i gęstniejący z godziny na godzinę tłum, tłum, tłum ...

Czy warto? Warto. Co można kupić? Wszystko. Paski, portfele, turystyczne bibeloty, urocze puzderka, wyroby ze skóry, gadżety dla zwierząt, ręcznie robioną biżuterię, antyki i "antyki", naczynia, majtki, torby, koszulki, chusty, skarpetki, buty, plakaty, ... czyli dla każdego coś miłego.

Jedyne co trzeba wiedzieć, to po pierwsze pilnować torebek z pieniędzmi, uzbroić się w anielską cierpliwość, ustawić w gotowości łokcie i najlepiej wypić przedtem kawę. Czemu? Żeby nie wpaść w niweczącą całą przyjemność frustrację...jak zdarzyło mi się dziś:)






wtorek, 13 września 2011

wtorek 13

Posiłkując się Wikipedią dowiedziałam się kilku interesujących informacji na temat wtorku 13.
Generalnie bowiem w Hiszpanii (ale i w Grecji i w całej Ameryce Łacińskiej) dziś, tj. wtorek 13 jest odpowiednikiem naszego piątku 13.
Osobiście nie podzielam strachu czy obsesji odnośnie w/w dat, ale przy pierwszym podejściu zamieszczenia nowego postu na ten temat, cały mój wysiłek poszedł na marne. Post bowiem się nie zapisał i go straciłam, a do tego podczas jego tworzenia wyskakiwało upierdliwe okienko z informacją o utrudnieniach, które znacznie spowalniało moja pracę...w efekcie czego ta wersja jest drugą...i mam nadzieję ostatnią.

Liczba 13
Wszystkim wiadomo, że jest pechowa, a przynajmniej tak się kojarzy. Istnieje wielu odszczepieńców od tej powszechnie dzielonej opinii, ale generalnie większość ludzi w ten dzień unika załatwiania ważnych spraw, latania samolotami, itp.
Z Wikipedii zaczerpnęłam trzy przykłady wyjaśniające pechowość owej liczby. Pierwszy to Jezus. On bowiem jako pechowy trzynasty, obok dwunastu Apostołów, stracił życie. Kolejny to 13 rozdział Apokalipsy Św. Jana, w którym autor przestrzega nas przed  nadejściem Antychrysta i bestii.
W Tarocie zaś liczba 13 to Karta Śmierci

Wtorek.
Co do pechowości wtorku to rzecz mocno względna, ale ponoć, jak mówi legenda, właśnie w tym dniu tygodnia doszło do słynnego pomieszania języków pod wieżą Babel. Także we wtorek dnia 29 maja 1453 roku upadło bardzo ważne w Europie (z wielu względów) miasto Konstantynopol. Konsekwencje owego upadku były znaczne (co pozostawię historykom), ale z pewnością dla wielu jest to uznana data dzieląca Średniowiecze od Odrodzenia oraz data kluczowych zmian w historii Europy. (źródło: http://es.wikipedia.org/wiki/Martes_13)

Cóż...hiszpański wtorek 13 to interesująca ciekawostka, ale przypuszczam, iż "wyznawcy" piątku 13 znaleźliby równie zapierające dech w piersiach oraz fatalne w skutkach wydarzenia, które miały miejsce w jeden z wielu w historii świata feralnych piątków.

Tak czy śmak, postaram się dziś nie kusić  losu, a i w każdy piątek 13 na wszelki wypadek będę się miała na baczności, co zalecam też swoim ewentualnym czytelnikom:)

środa, 7 września 2011

hiszpańska Norwegia

Zamiast uczyć się do egzaminu, wymyślam sobie szereg rzekomo niecierpiących zwłoki zajęć...stąd kolejny wpis:)
Tak napomknęłam o tym podróżowaniu i pomyślałam sobie, że może spróbowałabym przedstawić, to co widziałam osobiście. Faktem jest, że każdy kto wybiera miejsce kolejnej wycieczki czy dłuższej podróży zwykle radzi się zaufanych osób,  szpera po internecie bądź namiętnie kartkuje  strony przewodników w księgarni. Nie zmienia to jednak faktu, że czasem lepiej jest posłuchać subiektywnych wrażeń innego zapaleńca, a nie zawsze takowych mamy w zasięgi ręki...oto powód mojego gryzmolenia.

Jeśli chodzi o potencjalne problemy podróżowania po Hiszpanii to język.Hiszpanie niestety generalnie nie władają żadnym innym, z kolei potencjalni turyści raczej posługują się angielskim i tu następuje zgrzyt.
Na pocieszenie mogę dodać, że w coraz większej ilości miejsc w Hiszpanii ta sytuacja powoli się zmienia...
Ale do rzeczy.

Tytułowa hiszpańska Norwegia to kraina w północno-zachodniej części tego kraju. Od południa graniczy z Portugalią, a od zachodu z Asturią (równie pięknym regionem, o którym być może innym razem). Dlaczego niektórzy ją tak nazywają? Generalnie przez poszarpaną linię brzegową, dzięki której ocean wdziera się głęboko w ląd, czym przypomina norweskie fiordy. Do tego kilka magicznych wysepek, które urzekają swoją dziką naturą i oczywiście pogoda - spore opady deszczu w porównaniu do reszty kraju i niższe temperatury, co czyni ją niezwykle atrakcyjną szczególnie latem.
Wydaje mi się (piszę to także w oparciu o swoje doświadczenie), że większość Polaków kojarzy Hiszpanię tylko z Andaluzją i Katalonią. O zgrozo!! przed wyjazdem do Madrytu zakupiłam przewodnik z wydawnictwa "Pascal", który zatytułowany "Hiszpania" zawierał informacje TYLKO o tych krainach, plus troszkę o Madrycie i bodajże Walencji. Dramat!
Wyżej wspomniane regiony oczywiście także są warte odwiedzenia, ale pominięcie północy, która urzeka totalnie...to straszne niedopatrzenie.
Ponadto Andaluzja i Katalonia  w lecie to miejsca nie dla mnie. Nie lubię ani tłumu ani upałów, stąd moje absolutne zauroczenie północą, w tym Galicją.

Galicja dzieli się na 4 mniejsze regioniki i w każdym z nich można napawać się pięknem. Nie ma osoby, która nie znajdzie czegoś dla siebie. Jeśli ktoś lubi miasta, absolutnym obowiązkiem jest A Coruña, Santiago de Compostela (mekka wszystkich pielgrzymów), Vigo, Pontevedra. Ja odwiedziłam Santiago i polecam szczególnie urokliwą starówkę, ale osobiście preferuję bardziej zaciszne miejsca:)
Dlatego jeśli ktokolwiek lubi albo chciałby doświadczyć kontaktu z dzikim i groźnym oceanem powinien wybrać się na  Wybrzeże Śmierci (Costa da Morte, o którym warto poczytać, bo nazwa zobowiązuje), a w szczególności do niewielkiej miejscowości o nazwie Muxia. Kilka ładnych plaż dostępnych  i na piechotę, i autem, wyłowione prosto z oceanu muszle, ryby i ośmiornice, a do tego fantastyczne wzgórze z imponującym masywem kościoła nad samiuteńkim oceanem, który czasami wściekle rozbija się dziko o nabrzeżne skały... no cóż zachód słońca z winem, serem, oliwkami i bliską osobą tam-bezcenne!
Z Muxii jest dobry dojazd samochodem do kilku innych miasteczek rybackich należących do tego wybrzeża. Niektóre mają piękniejsze plaże, inne imponujące latarnie morskie (z którego to wybrzeże także słynie), ale jak dla mnie żadne nie miało tego specyficznego klimatu magicznej melancholii, która w Muxii dosłownie wsiąka w człowieka wraz ze zdarzającym się tam dość często dżdżystym deszczem.


 Kolejne obowiązkowe miejsce do odwiedzenia to miasteczko Cambados. Przepięknie zachowana architektura z okresu pomiędzy XV-XVII wiekiem, wąskie uliczki oświetlone wzorowanymi na oryginalne latarniami i winnice, winnice, winnice...bowiem jest to stolica regionu białego wina el Albarino, które w każdych ilościach naprawdę wyśmienicie smakuje:)


 Niedaleko Cambados przypadkiem znaleźliśmy miejsce jak z bajki: fantastyczny spokój, mieniące sie różnymi kolorami rybackie łódki,  niewielka ilość turystów, bajeczne plaże (około 10), pyszne i świeże owoce morza, kojącą zieleń, latarnie morską i przyjacielskie kawiarenki. To wszystko na wysepce Isla de Arouse, którą  gorąco polecam:)



Na koniec wyprawy warto zahaczyć o niewielki archipelag wysepek objętych ochroną. Na ich terenie bowiem znajduje się Park Naturalny z ptasim rezerwatem.  Islas Cies lub Isla de Ons, to rajskie krajobrazy i przepiękne plaże, aczkolwiek minusem jest tłok wzrastający wraz z późniejszą godziną w ciągu dnia. Dostać nań się można tylko promem, m.in.wypływającym z miasta Vigo, a że promy są co godzina, szybko wzrasta ilość turystów na niewielkim obszarze wyspy.


Chyba niczego nie pominęłam w tym wpisie, przez co jest nieco duuugaśny, ale jeśli ewentualni czytelnicy lubią naturę, spokój i ocean - z czystym sumieniem polecam Costa da Morte i w/w wyspy, bo na pewno się nie rozczarują:)
 

dlaczego tu, a nie tam...

Rzecz dotyczy ostatnich rozważań na temat ewentualnego wyboru innego miejsca do życia. Brane pod uwagę są  różne czynniki. Dla mnie jednak chyba najważniejsze w tym kraju jest słońce. Co tu dużo pisać, mieszkanie w Hiszpanii daje szansę jej łatwego poznania, dzięki drogom i pogodzie. Z pewnością posiadanie własnego auta jest niezaprzeczalnym atutem, aczkolwiek jest szereg innych możliwości; wynajem samochodu, pociąg, autobus, samolot. Tak czy śmak, dla chcących poznawać ten kraj, nie ma wielu przeszkód na drodze. Szczególnie, gdy mieszka się w samym centrum - akurat w tym wypadku w stolicy - skąd wszędzie indziej jest mniej więcej taka sama odległość. Można by spytać a cóż tak naprawdę ma do tego pogoda? Dla wielu mieszkańców północnej i środkowo-wschodniej Europy sprawa jest prosta jak drut. Kiedy  leje jak z cebra, jest szaro-buro i ponuro, a do tego piździ jak w kieleckim...choćby za darmo dawali bilety na pociąg czy samolot...perspektywa wycieczki do miejsca z podobną pogodą zdecydowanie nie kusi.
Do czego zmierzam...około 15 miesięczny pobyt w Hiszpanii, z własnym autem, tutejszymi drogami i nieposkromioną ochotą jej zwiedzania, zaowocował kilkunastoma wycieczkami w jej wszystkie cztery strony, we wszystkich możliwych miesiącach i porach roku. W większości przypadków czy to był marzec, grudzień czy sierpień średnia temperatura powietrza wahała się od 20-30 stopni, zaś dni z opadami można policzyć na palcach jednej ręki. Oczywiście mowa o różnych regionach Hiszpanii (w zimie przed zimnem można uciec na południe, a w lecie przed upałem - na północ).

Tak, zdaje się że powyższy wpis jest  hymnem pochwalnym na cześć mieszkania w Hiszpanii. Żeby jednak oddać sprawiedliwość rzeczywistości, należy dodać iż nie samą pogodą i podróżami człowiek żyje:)...więc decyzja jeszcze nie podjęta.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...