wtorek, 26 stycznia 2016

On the streets of Cambridge...

Niedawno obchodziłam kolejną wiosnę w moim życiu, choć tak naprawdę zimę, bo w zimie wydano mnie na świat. 
W zimie nie byle jakiej, bo ponoć stulecia! Ha!
Przyznam, że nie drążyłam nigdy tematu, bo szkoda by mi było odrzeć historię swoich urodzin z tak spektakularnych okoliczności, ale ta sławetna pora roku, tak naprawdę, miała chyba miejsce rok wcześniej :)

Tak czy siak zrobiłam sobie prezent. Wycieczkę. I powiem Wam, że to był strzał w dziesiątkę. Uwielbiam się przemieszczać. Na małą i dużą skalę. Dla tych co mnie znają, może to zabrzmieć paradoksalnie, ale ja lubię być w ruchu...prawie tak samo jak w bezruchu totalnym, czyt. kanapowym. Oba stany są mi niezbędne do życia i wzajemnie się uzupełniają (w jednym odnajduję sens, a w drugim bezsens istnienia).

Przejdę wreszcie do rzeczy. 
Cambridge było moim celem, ale nie samym w sobie. Powodem był koncert, a przy okazji odkrycie uroczego angielskiego miasteczka. 

I co tu dużo pisać, nasyciłam uszy, napełniłam ciało, zapełniłam pamięć aparatu, naładowałam baterie ducha i wróciłam.

Lubię. Lubię angielską architekturę, lubię ichniejszy język/akcent, uwielbiam angielskie śniadanie i od niedawna odkrywam samotne podróżowanie. Muszę Wam powiedzieć bomba! 
Prezent uważam za udany! Dziękuję tym, dzięki którym się udał i doszedł do skutku :*

A tu kilka ulicznych zdjęć...
 ilość rowerów prawie jak w Holandii! 

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Bunkers del Carmel

Z Nowym Rokiem, nowe spacery, nowe miejsca, nowe odkrycia... 
Dziś o ostatnio odkrytej, nieoszlifowanej "perełce" Barcelony.

Podziwiać Barcelonę z góry można na wiele sposobów i z wielu miejsc.
Można z Parku Guell, można z Jardins del Turo del Putxet (wzgórze znaczniej mniej oblegane, znaczniej mniej znane, a widoki przednie), można z perspektywy Tibidabo (o którym pisałam wcześniej), można ze wzgórza Montjuic, ...ale no właśnie...moim skromnym zdaniem  Bunkers del Carmel to najlepsza miejscówka! 

Na szczycie punkt widokowy Turo de la Rovira, a tam tytułowe bunkry wybudowane w czasie hiszpańskiej wojny domowej (można do niech wejść) oraz widok 360 stopni z najlepszej perspektywy! Po raz pierwszy miałam uczucie jakbym była blisko miasta, tyle że wyżej. Przy zachodzie słońca widok z pewnością bajeczny!

Można tam na piechotę (jak my), można autobusami, można metrem... 

Spacer pod górę czasami wymagający, ale wysiłek się opłaca.
Jeśli lubicie mniejsze natężenie turystów, surowe podejście i dziką naturę, a przy okazji odrobinę historii i widoki pierwsza klasa...warto! 












  




A na koniec moja córka robi zdjęcie Wam, żebym widziała kto i czy tu zagląda :)
Pozdrawiam serdecznie! :*

czwartek, 7 stycznia 2016

Pożegnania nadszedł czas...czyli ostatni dzień w Porto

Czasami są takie dni, w których głowa mi ucieka do innych miejsc. Miejsc, w których było mi dobrze albo przynajmniej moja pamięć tak sobie zakodowała.

Przez wiele lat uciekałam na szczyt Tarnicy w Bieszczadach. Kilkoro przyjaciół, zachodzące słońce i spokój, spokój który zalewa, wypełnia i koi. 

Ostatnio często zwiewam do estońskich lasów. Na jagody, do zieleni dostojnych drzew, do kamienistych plaż i ciszy...

Dziś natomiast jestem w Porto. Nie w mieście, ale na plaży z poprzedniego wpisu.

Oto ostatnia seria zdjęć przed Wami.
Porto z perspektywy Katedry Se.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Porto - odsłona druga

W ramach krótkiej przedmowy ...

Mój Małżonek stwierdził, że mam nierówno pod sufitem robiąc trzy posty o zaledwie trzech  dniach spędzonych w tytułowym Porto. No cóż, pewnie mam...

Oprócz tego próżność chyba mną powoduje, bo żal mi nie pokazywać tych zdjęć, mimo świadomości, że mogłyby być lepsze. 
A tymczasem przejdźmy do meritum :)

Kolejny dzień w Porto był podzielony na pół. Rano (po bardzo krótkiej nocy) poczłapaliśmy ku stacji, która sama w sobie warta jest odwiedzin.

stacja Sao Bento

niedziela, 3 stycznia 2016

Porto...

Ponoć są fani Porto i fani Lizbony. Ponoć nie da się połączyć miłości do obu. Ponoć...

Byłam w obu i ustosunkowując się do bezwzględnej dychotomii powyższego podziału wybieram Porto!!! (A tak naprawdę pałam miłością do całej Portugalii)

Dlaczego Porto?
Wpływ na to miało szereg licznych, subiektywnych okoliczności... do tego cudna pogoda (wg miejscowych w listopadzie takie temperatury i słońce to dość nietypowe zjawisko) , piękne plaże w zasięgu pociągu/autobusu, i miasto...ech całe miasto w świetle ciepłego listopadowego słońca jest warte każdej zdartej podeszwy! Rzadko chwalę miasta, prawie nigdy całe, ale Porto jest inne!

Na tyle ile pozwoliły mi nogi (a jestem niezłym piechurem) i trzy dni, mogę śmiało stwierdzić, że jest to jedno z najprzytulniejszych, najbardziej kompaktowych, przyjaznych i pięknych miast, w jakich byłam.

Zapraszam na wycieczkę. Dzień 1.
słynna dzielnica Ribeira

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...