wtorek, 26 stycznia 2016

On the streets of Cambridge...

Niedawno obchodziłam kolejną wiosnę w moim życiu, choć tak naprawdę zimę, bo w zimie wydano mnie na świat. 
W zimie nie byle jakiej, bo ponoć stulecia! Ha!
Przyznam, że nie drążyłam nigdy tematu, bo szkoda by mi było odrzeć historię swoich urodzin z tak spektakularnych okoliczności, ale ta sławetna pora roku, tak naprawdę, miała chyba miejsce rok wcześniej :)

Tak czy siak zrobiłam sobie prezent. Wycieczkę. I powiem Wam, że to był strzał w dziesiątkę. Uwielbiam się przemieszczać. Na małą i dużą skalę. Dla tych co mnie znają, może to zabrzmieć paradoksalnie, ale ja lubię być w ruchu...prawie tak samo jak w bezruchu totalnym, czyt. kanapowym. Oba stany są mi niezbędne do życia i wzajemnie się uzupełniają (w jednym odnajduję sens, a w drugim bezsens istnienia).

Przejdę wreszcie do rzeczy. 
Cambridge było moim celem, ale nie samym w sobie. Powodem był koncert, a przy okazji odkrycie uroczego angielskiego miasteczka. 

I co tu dużo pisać, nasyciłam uszy, napełniłam ciało, zapełniłam pamięć aparatu, naładowałam baterie ducha i wróciłam.

Lubię. Lubię angielską architekturę, lubię ichniejszy język/akcent, uwielbiam angielskie śniadanie i od niedawna odkrywam samotne podróżowanie. Muszę Wam powiedzieć bomba! 
Prezent uważam za udany! Dziękuję tym, dzięki którym się udał i doszedł do skutku :*

A tu kilka ulicznych zdjęć...
 ilość rowerów prawie jak w Holandii! 


rowery są wszędzie i naprawdę studenci z nich korzystają (mimo przenikliwego zimna)

uliczne jedzenie kusiło

prawie tak samo jak piękne witryny smacznych sklepików


i multikulturowych restauracji
na koniec trafiła mi się nawet gromada typowych "angielskich dżentelmenów", których grzało już zdecydowanie co innego niż wierzchnie okrycia!

Wkrótce pokażę Wam jeszcze kilka ujęć z miasteczka. Czy chcecie tego czy nie :P
Dobrego tygodnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...