piątek, 25 marca 2011

Hiszpański styl przemieszczania się na ulicach:)

...tak, tak istnieje takowy. Beztroski, nietuzinkowy, zapadający w pamięć, można by nawet pokusić się o użycie przymiotnika śródziemnomorski...

Tyle teorii. 
A cóż to oznacza w praktyce? ...hmmm  rzeczywistość, przynajmniej dla mnie, nie maluje się w różowych barwach. To tzw. przemieszczanie się Hiszpanów jest nieznośne, nie do przyjęcia, nieokrzesane, bezmyślne, kolizjotwórcze, niezwykle irytujące i...tu skończę swoją litanię,  żeby nie pokusić się o użycie bardziej dosadnych określeń.

W okolicznościach polskiej szarej sfery pieszych, to raczej ja byłam osobą, która przemieszczała się najwolniej, co bynajmniej nie jest tożsame z określeniem a la Hiszpan. Tu natomiast jestem niczym nikomu nieznany obiekt kosmiczny poruszający się z prędkością światła..., który jednak nie budzi zdziwienia, zachwytu czy jakiejkolwiek innej reakcji...a już na pewno w jego gestii  (czyli mojej), nie jest możliwe w żadnej mierze przymuszenia hiszpańskiej masy ludzkiej do choćby łaskawej najmniejszej próby respektowania podstawowych prawideł tzw. ruchu prawostronnego albo jakiegokolwiek innego prawidła regulującego korzystaniem ze wspólnej - do cholery! - powierzchni chodnika na i pod ziemią. Tak oto przedstawia się chodnikowa szara rzeczywistość słonecznej Hiszpanii...przynajmniej z perspektywy Madrytu.

Najgorsze w tym stylu przemieszczania się jest chaos. Nieprzewidywalność! Kompletny brak opanowania! Nieokiełznanie! Ale i żeby być sprawiedliwym sędzią...czasem  towarzyszy temu także słodka beztroska, naiwność i niewinność, które są zapewne wyrazem śródziemnomorskiej natury (nie spieszę się, bo nie muszę, a nawet jak powinienem, mam czas). 

Niestety w żaden sposób nie wpływają one na mnie łagodząco, szczególnie kiedy pędzę gdzieś na złamanie karku, mijam wejście do metra i mam pecha, że znajduje się one za zakrętem, a w dodatku właśnie przyjechał pociąg...mammma mia!! W całej krasie można wtedy obserwować ludzi snujących się bez ładu i składu w każdym kierunku i choćbym nie wiem jak chciała, nie sposób się przebić przez ten silny swym powolnym bezładem tłum. 

Kolejny przykład to stacja metra. Jak się stoi w wagonie w pewnym oddaleniu od drzwi, a zależy nam na czasie przy wysiadaniu,...lepiej się doń przybliżyć wraz ze zbliżającą się stacją docelową. Realia madryckie bowiem są  dość specyficzne i w tej  kwestii nielogiczne. Na kilka bowiem chwil  przed  docelową stacją
(nie daj Bóg, by był to zawsze okropnie zatłoczony przystanek Sol) nagle można zaobserwować pospolite ruszenie ku drzwiom wszystkich zainteresowanych wysiadką. Wydawać by się mogło, że motywacją jest pośpiech ...dotychczas zaczytani, przysypiający pasażerowie nagle wstają czym prędzej ze swych dotychczas zajadle okupowanych siedzisk, by ruszyć żwawo naprzód i ustawić się najbliżej drzwi. Hmm...nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie ciąg dalszy. Po otwarciu drzwi metra, tłum zamiast rześko ruszyć do przodu ..zwalnia!? Następuje przeskok do akcji filmu w zwolnionym tempie...pasażerowie idą baaaardzo wooolnoo, bardzo chaotycznie, zajmują całą szerokość schodów (ratunkiem są ruchome, bo można na nich wymijać), a niektórzy nawet idąc czytają!! Do tego jeszcze nie wiedzieć czemu próbują się wyprzedzać... powtórka z rozrywki! ...i znów trzeba uzbroić się w anielską cierpliwość licząc, że przechodnie są miejscowi  i nie zroumieją cisnących się na usta przekleństw w ojczystym języku!

Takich historii mogłabym tu przytaczać bez liku, ale myślę że ten wycinek, tak skrupulatnie opowiedziany, 
w zupełności wystarczy.

Podsumowując...nerwusy chcące odwiedzić Madryt - zabierzcie ze sobą dużo środków uspokajających! 
...a na wszelki wypadek i rutinoscorbin...jakbyście się poczuli niewyrażnie! ;)

środa, 16 marca 2011

pogoda...

...tak... pogoda to mój ulubiony temat rozmów...właściwie wrota doń prowadzące, tudzież wymówka na to lub zasłona dymna na tamto... Profesjonalnie rzecz ujmując, pełni ona tzw. fatywną funkcję języka, powszechnie stosowaną u nas jak i na Wyspach Brytyjskich.

...a przechodząc do rzeczy...czyli do hiszpańskiej pogody...jestem tu jakieś 8 miesięcy i póki co odnotowuję najgorsze dwa; grudzień i jak dotąd, marzec. Niestety z dzisiejszej konsultacji z rodakami wynika, tudzież w oparciu o strony internetowe, gdzie można sprawdzić pogodę w każdym niemalże punkcie świata, iż Wrocław-Madryt idą łeb w łeb, czyt. pochmurno, wilgotno, wietrznie, chłodno (temperatura prawie identyczna, tj. 6-7 stopni). W takim razie, ja się pytam! gdzie jest to słońce, ciepło, wiosna w pełni, której Hiszpanom wszyscy na północy tak zazdroszczą?! Trza uzbroić się w cierpliwość i czekać...weekend zapowiada się już lepiej :) A swoją drogą człowiek się szybko odzwyczaja lub przyzwyczaja...zależnie od punktu widzenia, tudzież siedzenia...bowiem tu kilka dni tzw. niepogody, która jest niczym "bułka z masłem" w porównaniu do polskiej słoty..., a ja już zrzędzę...

...no ale jak trza pozrzędzić, to każdy powód dobry...a temat pogody najbardziej bezpieczny :)

środa, 2 marca 2011

...będzie o Hiszpanii

No cóż, rodzę rodzę i urodzić nie mogę...słomiany zapał daje się we znaki, więc chcąc uparcie go pokonać, postanowiłam porarorzyć o kraju, do którego mnie rzuciło, czyli jak mówią Hiszpanie - o Epani.

Dość mocnym bodźcem do skłonienia mnie do wklepania pierwszego wpisu o tymże kraju, byli rodacy! Od jakichś 8 miesięcy pędzę tu swój żywot i rozglądam się, chłonę, obserwuję...aż tu nagle jednego wieczora przemierzając dzielnicowe ulice w drodze do parku...słyszę, jakże znajome, głośne, pełne ekspresji, powszechnie stosowane.. "Kurwa, ja pierdolę..." itd. Żeby uściślić i wprowadzić ewentualnie czytających w scenerię...było to tuż pod sklepem sieci "Lidl" w godzinach wieczornych, chwilę przed zamknięciem. Panowie wyglądali jakby spożywali "na miejscu". Było ich...aż się nasuwa wiernie oddając słowa piosenki zespołu Perfect, trzech,...ale ja nie będę wierna słowom, lecz rzeczywistości. Było ich czterech i zdecydowanie w każdym z nich jedna, polska krew i hiszpańskie  piwo "Mahou" w taniej wersji, tj. w butelce...bodajże litrowej. Sądząc po jakże charakterystycznej głośności wypowiadanych słów w ojczystym języku, mimo zaledwie kilkucentymetrowej odległości od współbiesiadników, wywnioskowałam iż była to nie jedyna spożywana butelka.
Hmmm pomyślałam mijając ich w pełnym zażenowania milczeniu, cóż oni tu robią? Czemu tak wrzeszczą? (ktoś spostrzegawczy mógłby rzec, bo piją, a co fakt to fakt...idzie to w parze). Ich wizerunek  sugerował, że raczej są osobami nie mającymi stałego dachu nad głową ani stałego zarobkowego zajęcia...Do tego te nieprzyjazne, lisie iskierki rzucane przyglądającym się ze zdziwieniem przechodniom...
Wracając za jakieś 50 minut już z daleka dało sie słyszeć, że wciąż są pod Lidlem i że butelka dobiegła końca... Mijając ich znów zpadła między mym towarzyszem i mną wymowna cisza...ale też rozwiały się moje wątpliwości i zaspokojona została ciekawość. Okazało się mianowicie z niedającej się nie słyszeć rozmowy, że spotkanie dotyczyło (oprócz oczywiście konsumpcji) ustalenia kto dziś śpi pod Lidlem! Gwoli wyjaśnienia był to dość chłodny wieczór, a tego typu sklepy często mają charakterystyczne zadaszone głębokie wejścia, które bardzo często służą tym, bez dachu nad głowa jako nocleg...
Pomyślałam wtedy czemu nie wracają do domu? Jak to się stało, że są gdzie są, bez dachu nad głową, bez pracy, bez... Trzech z nich było młodych, silnych... Czemu tułają się po Madrycie, czemu...? Na te pytania chyba nie ma jednoznacznej, wszystkich satysfakcjonującej odpowiedzi. Mnie to bliskie spotkanie z polskością zaskoczyło, zawstydziło i zasmuciło:/

...a zostać pod "Lidlem" miało dwóch.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...