wtorek, 31 maja 2011

niepalenie po Hiszpańsku!

Ta... od  stycznia w Hiszpanii wprowadzono zakaz palenia. Super! Tylko k...jak dla kogo. Od niedawna dotknął mnie osobiście i tak sobie empatycznie wczułam się w skórę innych moich braci niedoli...
Dobra, ale wszystko po kolei.

Generalnie wprowadzony zakaz palenia jest sam w sobie dobrym pomysłem, powiem więcej, niestety dla palaczy w Hiszpanii potraktowano go kategorycznie, definitywnie i bardzo poważnie. Co to znaczy? No niby zakaz zakazem, u nas też jest... Z tą różnicą, że tu nie ma żadnych obejść pt. jeśli w barze, knajpie, restauracji znajduje się osobne pomieszczenie oddzielone drzwiami i z oknem, to można.... itd. itp. - patrz cwaniaczy przykład Polski. Tu sprawa jest prosta niczym przysłowiowy drut; nie ma palenia w barze, knajpie, restauracji pod żadnym pozorem i nie ma tu nic do rzeczy jej wielkość, ilość drzwi, okien czy czego tam jeszcze. Konsekwencje zatem są z kolei jasne jak słońce; nie śmierdzisz od stóp do głów łącznie ze skarpetkami i paskiem od zegarka, niezależnie od tego czy pijesz kawę, sok, wodę czy rum. Dla mnie bomba.

Ale jest tu pewne ale... W Hiszpanii jest ciepło przez generalnie cały rok i przez to nie stanowi to jakiegoś poważnego problemu dla palaczy, bowiem ci zawsze mogą wyjść na mniej lub bardziej rześkie zewnątrz. I dobrze; jak ktoś sobie chce palić, niech pali, ale to z kolei implikuje ciąg dalszy wydarzeń, w których pojawiam się m. in. ja. Zanim dojdę do końca tego łańcuszka  dodam jeszcze, iż w związku ze stylem życia Hiszpanów (dużo na zewnątrz)  jest tu całe mnóstwo barów, kawiarni i restauracji (z którego  żywo i czynnie szczęściarze korzystają), konsekwencją pogody natomiast jest całe mnóstwo tzw. tarasów należących do tychże przybytków. Uff i tu wreszcie mamy mnie i moich współtowarzyszy niedoli. Jeśli bowiem mieszkasz w mieszkaniu tzw. zewnętrznym (jako od niedawna ja), a nie wewnętrznym (jako do niedawna też ja)...hmmm masz mały problem, ponieważ w twojej okolicy na pewno znajduje się bar, kawiarnia albo restauracja, która otwiera swoje podwoje nie zawsze o określonych porach, ba,  nawet w nie zawsze określonych dniach...a to oznacza, że masz problem. Mianowicie  hiszpańskich palaczy z cholerną potrzebą wyrażania siebie w sposób, który może nas (nazwijmy północnie raczej usposobionych) delikatnie pisząc - drażnić. A żeby tego było mało, ich barwa/tembr głosu jest z zasady niższa, a  niekiedy nawet znacznie niższa od  naszych kobiet i mężczyzn czyniąc je tubalnie dudniącymi, co powoduje wraz z śródziemnomorskim usposobieniem hiszpańskiego krzykacza mieszankę zabójczą! I to pod twoim oknem! Owa mieszanka, morderczyni ciszy jest szczególnie słyszalna w wiosenne lub letnie wieczory i noce (na marne pocieszenie dodam że zazwyczaj tylko w weekendy). W te newralgiczne dni i pory nie ma szans na połączenie marzenia o letnim, orzeźwiającym wietrzyku wpadającym przez otwarte okno twojej sypialni z jednoczesną błogą ciszą nieprzerwaną nawet bzykaniem komara (w Madrycie takowych nie ma!), podczas gdy ty spoczywasz w objęciach Orfeusza. Naga prawda jest brutalna! Zakaz palenia w Hiszpanii, plus mieszkanie zewnętrzne, plus pi razy drzwi mieszkanie w centrum (a pewnie nie tylko) równa się: zamykaj okna i drzwi na trzy spusty i jeśli masz szczęście i klimatyzację niezwłocznie ją uruchom. W przeciwnym razie przygotuj sobie bądź stopery do uszu bądź dobrą książkę, jeśli potrafisz czytać w hałasie, bądź...o filmie zapomnij...chyba, że lubisz nieme....I tak do około 4/5 nad ranem!
No cóż... "dobranoc" w Hiszpanii  nie zawsze znaczy co znaczy lub co powinno znaczyć.

Wersją ostateczną i bynajmniej nie najgorszą jest też zejście na dół!

niedziela, 22 maja 2011

"kucharzenie" po hiszpańsku

Nie bez powodu kucharzenie jest w cudzysłowie. Nie jest to sztuka, którą posiadłam, a chyba co gorsze nie mam takiego zamiaru...choć ludzie się zmieniają, więc może kiedyś...
     W każdym razie co do gotowania, że tak hucznie nazwę czynność, o której chcę coś dziś napisać, zaczęłam powolutku otwierać się na nią, ale trzeba zaznaczyć, że tylko w kontekście wybiórczo-hiszpańskim. Cóż to do cholery znaczy?...na tyle ile się orientuję, wiem, że wiele z potraw klasycznej kuchni hiszpańskiej jest prosta, szybka, niewieloskładnikowa, tania i smaczna...przynajmniej moim zdaniem. Taniość może być punktem spornym, podobnie jak i doznania smakowe, ale nie jest to kwestia, o której mam tu zamiar pisać. Chodzi o to, że zaczęłam jej próbować (czytaj przygotowywać).
Po pierwsze tortilla (tej akurat jeszcze nie:))
Dla mnie numer jeden! Można ją jeść zarówno na śniadanie, na kolację, w kawałkach jako przystawka (tapas) do alkoholu... Główne składniki to ziemniaki, cebula, jajka. Ale można urozmaicać. No może nie jest to najbardziej banalna potrawa do przygotowania, ale sycąca i smaczna.
Kolejny mistrz to patatas bravas...zwykłe niby ziemniaczki, ugotowane, czasem jakby lekko obsmażone, pokrojone w kosteczkę i polane pikantnym sosem. Banał, po którym tylko palce lizać.
Następna bomba to gazpacho. Idealne na upały, hiszpański krem-chłodnik z pomidorów, papryki, ogórków i cebuli. Bajecznie orzeźwia i syci.
Nie sposób pominąć całej armii owoców morza, która w Hiszpanii jest wszędzie dostępna i co ciekawe w Madrycie równie świeżutka jak na wybrzeżu...stolica - wiadomo!
Z tej całej puli, której nie sposób wyliczyć ostatnio przygotowałam na kolację  gambas al ajillo czyli obrane krewetki w oliwie z czosnkiem i papryczką chili. Cud miód i malina! Równie wyborne okazały się  langusty (przerośnięte krewetki) w oliwie z czosnkiem i cytryną (obie potrawy podawane z białym pieczywem, by móc je moczyć w sosie)...i tak dalej i tym podobne....
Prawdę powiedziawszy pewnie jeszcze jest ileś  potraw, których  nie spróbowałam, ale te wymienione gorąco polecam ;) A co najważniejsze, można je naprawdę łatwo i szybko przygotowywać, nie to co gołąbki z sosem pomidorowym czy pierogi z kapusta i grzybami... Co naturalnie nie oznacza, żeby nie było tu żadnych niejasności, iż ich nie lubię.... Przeciwnie! Ubóstwiam, lecz przygotowywać nie umiem:) Między innymi dlatego może tak przypadła mi do gustu kuchnia i coraz bardziej "kucharzenie" po hiszpańsku.

poniedziałek, 16 maja 2011

Costa del Sol

...po pierwsze chcę dookreślić, uściślić i zapewnić, że wiele na temat owego wybrzeża Hiszpanii nie wiem. Co natomiast mnie zaskoczyło to to, że miejscowość o nazwie Estepona okazała się zaprawdę trafionym wyborem. Większość miejscowości Costa del Sol bowiem (którego zasadniczo nie polecam), to w większości dość wąskie plaże nabite wieżowcami niczym poduszka na igły igłami...z nieskończoną ilością pól golfowych, nie wspominając już o turystach w tzw. high season (głównie brytyjskich i rosyjskich). Notabene dość interesujące jest iż obie narodowości nie charakteryzuje raczej wysoki poziom melatoniny, a tłumnie wybierają najgorszą dla swych cer i portfeli, porę wycieczek.
       No ale miało być o Esteponie...jest właściwie ostatnim dość dużym jak na to wybrzeże ośrodkiem turystycznym, a szczególnie w kwietniu z bajecznie małą ilością turystów...tym także podbiła moje serce. Sama plaża czysta, długa, z wieloma zadaszonymi punktami rekreacyjnymi dla dzieci, dorosłych i emerytów. Owe punkty pod wiatą chroniącą użytkowników przed słońcem, czynią z nich fantastyczne, czynnie wykorzystywane (głównie przez miejscowych)  miejsce spotkań i ćwiczeń. Nie tylko w tej miejscowości, lecz w całej Hiszpanii  spotkać w nich zawsze można młodych i starych  oddających się tzw.aktywności fizycznej. Myślę, że żeby ułatwić czytelnikom wyobrażenie sobie tegoż miejsca, najtrafniejsze byłoby nazwanie go placem zabaw z mniejszą lub większą liczbą sprzętów do ćwiczeń.
       Wracając do zalet...byłam ogólnie i szczególnie zaskoczona iż nie znalazłam tam tłumów, wrzawy, głośnych dyskotek (choć pewnie są:)- nie szukałam), centrów handlowych, wielkich i wysokich hoteli z błękitnymi basenami...lecz zamiast tego miasteczko z przytulnym, urzekającym centrum, po którym spacer pośród pobielanych niskich kamieniczkach to krótka, acz czysta przyjemność. Ponadto bez zbędnego blichtru prowadzone kawiarnie, bary i oczywiście brytyjskie puby należące często do Brytyjczyków i przeznaczone dla brytyjskich turystów. Jedzenie to kolejna zaleta - smaczne, tradycyjne w przystępnych cenach...choć troszkę trzeba poszukać i poeksperymentować.
Osobiście dla miłośników owoców morza polecam część portową Estepony, gdzie tuż przy garażach na łódki rybaków znajduje się ...hmm restauracja to za mocne słowo:) użyję raczej określenia jadłodajnia. Niepozorne miejsce naprawdę niczym nie urzekające, z normalnym, wręcz bezpłciowym wnętrzem i jedynie ciekawie położonym rozległym ogródkiem pod foliowym dachem z widokiem na morze. Ale! Jedzenie! Niebo w gębie! Wiem co piszę, bo mam porównanie. Naprawdę przepyszne, charakterystycznie dla Hiszpanów prosto przyrządzone i jakże smaczne...!!  W tym obskurnawym  portowym barze można delektować się wyłowionymi prosto z morza, wprawnie przyrządzonymi rarytasami. Poezja! A do tego obsługują kelnerzy o przyjemnej, hiszpańskiej aparycji, podjeżdżający do pracy niezłymi samochodami.
       A co do innych cech Estepony...jeśli ktoś się wybiera tam na początku kwietnia, muszę lojalnie ostrzec, że woda z przeznaczeniem raczej dla morsów lub niezwykle zdeterminowanych:) No i trzeba by nadmienić, iż w całej Hiszpanii dużym problemem jest porozumiewanie się w języku angielskim, choć Estepona okazała się pod tym względem nieco lepsza niż stolica. Hmm...zdaje się, że to jedyne wady, które sobie przypominam.
      Krótko podsumowując Estepona to naprawdę zaskakująca niespodzianka na wybrzeżu, którym mnie wielu straszyło i którego ponownie mimo wszystko nie wybiorę.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...