czwartek, 28 grudnia 2017

Po zmroku...

Moją ulubioną porą dnia jest zmrok.
Kończy się jedno, zaczyna drugie. To jakby lekko uchylone drzwi. W sumie nigdy do końca nie wiesz co za nimi będzie.
Takie coś pomiędzy. 
Lubię zmrok i lubię noc, kobieta sowa, a może i kot.
Nie wiem, bo kota w życiu nie miałam. No dobra miałam, ale przez chwilę. 
Raz jak byłam super mała i drugi raz jak trochę większa. 
Pierwszy mnie podrapał do krwi i mama go wywaliła, a drugi pod dom przynosił martwe myszy z pola i kiedyś wziął wybył i już nigdy nie wrócił.


Zrobiła się z tego jakaś pseudopoetycka opowieść o zmroku i kotach, a ja tylko chciałam napisać drobne preludium do ostatniego, nocnego wpisu z Bordeaux ..no i jeszcze chciałam powiedzieć, że zwykłam o sobie myśleć jako o kocie, który lubi psy. Koniec.

W ten oto sposób przechodzimy do meritum. Enjoy!

ludzie w Bordo wyglądają tak...

wtorek, 12 grudnia 2017

Na straganie w dzień targowy...

W każdą sobotę i niedzielę na placu wokół bazyliki Świętego Michała w Bordo odbywa się targ.
Sobotni to jedzenie, a  niedzielny cuda wianki jak na załączonych obrazkach. Jest klimat i okazja do nabycia niezłych cacek. Lubicie takie targi?


piątek, 8 grudnia 2017

Bordeaux mon amour...

Mam taką młodą tradycję z Przyjacielem. Tradycja spotkań gdzieś jakoś i z przyjemnością. Póki co pogoda nigdy nie zawodzi i dobry humor też.

Po raz drugi spotkaliśmy się we Francji. Wprawdzie trzy miesiące temu, ale czemu by nie ocieplić sobie zimnych grudniowych wieczorów wpisami z ciepłej wczesnej jesieni?

Zapraszam na pierwszy spacer!


sobota, 24 czerwca 2017

Delta del Ebro

Wyjazd na długi weekend do delty Ebro (region: Katalonia) to generalnie dobry pomysł, ale nie polecam z lekko chorym psem i falą upałów. Mimo przeciwności losu, daliśmy radę.
Najważniejsze, że widziałam flamingi!
Poniżej foto relacja.
Widok z hotelowego okna był ...w pytę!

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Tarragona...

W drodze powrotnej do domu z naszego górskiego wypadu (patrz poprzednie wpisy), odwiedziliśmy Tarragonę.

Zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie!
Z ciekawostek, to z tych okolic właśnie pochodzą pierwsi Castellers (ludzkie wieże), które to od 2010 roku zostały wpisane na listę UNECSO.

Castellers bardzo lubię i podziwiam, ale Tarragonę pokażę Wam z innej strony.

Miasto słynie z rzymskich ruin nad samym morzem (notabene też znajdujących się na liście UNESCO), z ładnych plaż,...

sobota, 10 czerwca 2017

Montañas de Costa Dorada cz.3

Dziś ostatnia już część tryptyku.
Jeśli lubicie klimatyczne miasteczka, Montblanc jest punktem obowiązkowym w tym regionie. To perełka górskiej prowincji Tarragony. Nie jedyna, moim zdaniem!
Pięknie położone średniowieczne miasteczko, robi niesamowite wrażenie. Po tamtejszych uliczkach można się włóczyć bez końca. Zapraszam na spacer.

czwartek, 8 czerwca 2017

Montañas de Costa Dorada cz.2

W poprzednim poście pokazałam Wam Monasterio de Poblet, zatem dziś jedno ze średniowiecznych misteczek L'Espluga de Francoli i trochę tamtejszej natury i kojących, łagodnych szlaków.


Spokojne miasteczko z pięknie zachowanym średniowiecznym  centrum. Dobrze oznakowany szlak historyczny poprowadzi nas w każdy warty obejrzenia zakątek. Byliśmy sami i to jeszcze bardziej podbijało uczucie wchłaniania tamtejszej atmosfery.

Dodatkowo polecam odwiedzić tamtejszą jaskinię Cova de Font Major! Jest genialna dla dużych i małych oraz winnicę, żeby zaopatrzyć się w pyszny wermut :)

wtorek, 6 czerwca 2017

Montañas de Costa Dorada cz.1

...czyli góry rzut beretem od wybrzeża.

Pojechaliśmy w kolejny zakątek Hiszpanii. Często ten, kto mieszka w mieście, szuka natury i na odwrót. Tak jest z nami. Góry nad nadmorską miejscowością Terrasa były tym, czego szukaliśmy. Świętowaliśmy tam na początku maja urodziny naszego psiaka, rocznicę ślubu i hiszpański Dzień Matki. I było git.

To jeden z najmniej zaludnionych regionów w tej okolicy. Przybyliśmy tam w środę po południu i moje dziecko przez kilka dni pytało: "Mamo, a gdzie są wszyscy ludzie?"
W końcu przyjechało kilku na weekend :)

Okolica bajeczna. Winnice, lasy z licznymi szlakami do wędrówek, gaje oliwne, górujący nad wszystkim klasztor Monasterio de Poblet i okoliczne średniowieczne miasteczka (Montblanc)...czego chcieć więcej?

Do tego przewyborne czerwone wino i pyszny wermut (wyroby tutejszych winnic oczywiście)!

A teraz kilka fot :)

 Wspomniany klasztor Poblet, który był najczęściej fotografowanym przeze mnie obiektem, bo widzieliśmy go z naszego tarasu :)


środa, 5 kwietnia 2017

La Isla Bonita (część ostatnia)

Jeszcze nie tak dawno temu byłam zdecydowanym przeciwnikiem odwiedzania jakiejkolwiek wyspy kanaryjskiej. 
Dlaczego? Wydawały mi się nudne, za gorące, zdecydowanie za mało zielone, suche i przede wszystkim mało atrakcyjne na zdjęciach (tak, zawsze szukam w internecie zdjęć przyszłych destynacji!)

Po odwiedzeniu tylko dwóch (skrajnie od siebie oddalonych: Lanzarote i La Palma ) z siedmiu głównych wysp kanaryjskich i jednej małej (Isla Graciosa), nie napiszę, że się totalnie co do nich pomyliłam, ale ...łagodnie do nich przekonałam. 

Z pewnością są atrakcyjne ze względu gwarancji pogodowej, wygodne do podróżowania z dziećmi, fenomenalne temperaturowo zimą i miedzy sobą różne. Każda jest inna i każda ma w swojej ofercie inne atrakcje. Zatem zanim się wybierzecie na którąś, pobuszujcie w internecie na czym najbardziej Wam zależy.

Ja La Palmę będę miło wspominać. Najbardziej podobała mi się jej różnorodność. Każdy znajdzie tam coś atrakcyjnego!

A na koniec ostatnia seria zdjęć.

Widok z plaży na ekologiczną plantację bananów.
Warto pójść na płatną wycieczkę. Atrakcja dla starych i młodych!


piątek, 17 marca 2017

wschód Edenu...

La Palma to jedna z siedmiu wysp kanaryjskich. Przez Hiszpanów nazywana La Isla Bonita (w dosłownym tłumaczeniu to po prostu piękna wyspa).

Słynie z mnóstwa wędrownych szlaków, mrożącej krew w żyłach teorii  mega tsunami, lasów laurowych, z olbrzymiego krateru  w samym środku wyspy (Caldera de Taburiente), najwyższego szczytu Kanarów (Roque de los Muchachos) ze słynnym obserwatorium i największym na świecie optycznym teleskopem oraz wielu, wielu innych atrakcji.

Jest zupełnie inna niż Lanzarote, na której byliśmy rok wcześniej i dużo mniej znana w Polsce. Odpowiedzialni za to są przewoźnicy, którzy bądź nie oferują połaczeń lotniczych wcale lub małą ich ilość. Przyczyna wg miejscowych leży też w lepszym PR Teneryfy :)

Oto kilka fot z bardziej surowego i kapryśnego pogodowo wschodniego wybrzeża La Palmy.

Na początek resort turystyczny, w którym się zatrzymaliśmy. Z racji tzw. low season, poziom gęstości zaludnienia był dla mnie w sam raz. Średnia wieku to w większości osoby w wieku okołoemerytalnym, co zimą jest tu bardzo typowe.

Resort pięknie położony obok jednej z najatrakcyjniejszych plaż La Palmy - Playa de Los Cancajos. Niejakim minusem była bliskość lotniska, ale częstotliwość lotów nie przeszkadzała nam wcale, za to dojazd do hotelu zajął tylko 13 minut.  Pogodowo ta część wyspy była bardziej wiosenna niż letnia. Dlatego, jeśli komuś zależy na lecie, to zimą na pewno lepiej wybrać drugą stronę wyspy lub tak jak my, autem przeprawiać się na drugą stronę w miarę potrzeb i możliwości.


wtorek, 14 marca 2017

czarno-biała La Palma

Publikowanie zdjęć dwa miesiące po wyjeździe to trochę słabe, ale nie umiem inaczej.

Zdjęcia u mnie muszą dojrzeć, poleżakować jak wino,...dopiero wtedy mogę na nie spojrzeć i radykalnym palcem wiele z nich posyłać do wirtualnego kosza.

Dlatego to tyle trwa.

Dziś pierwszy wpis z La Palmy, na której zabawiliśmy tydzień w połowie stycznia. A ściślej, kilka ujęć ze stolicy (Santa Cruz de La Palma) tej słynnej z niezliczonej liczby tras wędrówkowych wyspy kanaryjskiej.

Zapraszam na (prawie) czarno-biały seans.


wtorek, 7 lutego 2017

Costa de la Luz...część ostatnia

Wybrzeże światła (tłumaczenie dosłowne) na sam koniec ukazało nam swoje piękne oblicze, choć i to chmurne było ciekawym doświadczeniem.

Kiedy słońce na stałe się u nas zadomowiło pewnym popołudniem udaliśmy się na Dunas de Bolonia (czyli ruchome wydmy, ruchome za sprawą wiatru Levante). Dostać się tam można tylko autem, przynajmniej poza sezonem.

Czy warto? Oceńcie sami!

z widokiem na Afrykę...

Pod koniec naszego listopadowego wyjazdu na Costa de la Luz, pogoda zaczęła nam sprzyjać, choroba lokomocyjna naszej Pociechy też, zatem udaliśmy się wreszcie do Taryfy.

Było słonecznie i wietrznie. Białe, stare miasto robi wrażenie, plaża też! Reszta...no cóż skojarzyła mi się z chińskim jarmarkiem. Może to trochę okrutne porównanie, ale mnóstwo krzyczących szyldów, ciuchów made in China i oczywiście masa akcesoriów do surfowania przytłoczyła moje poczucie estetyki ;)

Wędrowaliśmy zatem po starym mieście udając, jakby nowa część nie istniała.
Zaczęliśmy od Plazuela de Viento, z której widok na Afrykę był przedni, bo był :)


czwartek, 26 stycznia 2017

Vejer i Conil de la Frontera...

Tak jak ostatnio wspomniałam, pogoda na listopadowym wyjeździe nam nie dopisała i wyruszaliśmy z naszego docelowego Barbate jak często się dało i gdzie się dało, żeby nie popaść w totalny hotelowy marazm.

Upodobaliśmy sobie bardzo smaczną restaurację w pięknym miasteczku Zahara de los Atunes, ale samej miejscowości nie obfotografowałam z powodu dramatycznego deszczu. Zawsze!

Po raz kolejny odwiedziliśmy Vejer de la Frontera, punkt obowiązkowy w tamtym regionie! Wspinając się autem po krętej drodze wzgórza, na której leży, napotkaliśmy przeszkodę. Przeszkodę w postaci drzewa. Tylko połowa drogi była przejezdna. Za to na samym szczycie naszym oczom ukazał się obraz zniszczeń okolicy (zalania, podtopienia, obsuwy terenu...). Żeby na brak atrakcji nie narzekać, jak wyszliśmy z auta pospacerować, rozpętała się okropna burza (nie jedyna w tym dniu)! Uciekaliśmy z prędkością światła z parkingu do kawiarni. Grzmoty i błyskawice hulały jak szalone. Szyby w kawiarni dzwoniły, a właściciele uspokajali nas (byliśmy jedynymi klientami), że to przez piorunochron nieopodal, który ściąga pioruny właśnie tu...no cóż, niebo było cudne, ale nie odważyłam się wyjść z aparatem na zewnątrz. Potem już tak, jak deszcz się uspokoił.


wtorek, 24 stycznia 2017

Costa de la luz w listopadzie

Costa de la Luz, to moje ulubione wybrzeże południowej Hiszpanii (odwiedziliśmy je po raz trzeci).
Dosłownie oznacza wybrzeże światła, ale podczas naszego wyjazdu była to Costa de la Lluvia, czyli wybrzeże deszczu :)

Miejscowi łapali się za głowę, że to takie nietypowe i nigdy czegoś takiego nie widzieli. My też!!

Oto kilka mrożących krew w żyłach fot. Nikomu takiej pogody nie życzę! :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...