czwartek, 26 stycznia 2017

Vejer i Conil de la Frontera...

Tak jak ostatnio wspomniałam, pogoda na listopadowym wyjeździe nam nie dopisała i wyruszaliśmy z naszego docelowego Barbate jak często się dało i gdzie się dało, żeby nie popaść w totalny hotelowy marazm.

Upodobaliśmy sobie bardzo smaczną restaurację w pięknym miasteczku Zahara de los Atunes, ale samej miejscowości nie obfotografowałam z powodu dramatycznego deszczu. Zawsze!

Po raz kolejny odwiedziliśmy Vejer de la Frontera, punkt obowiązkowy w tamtym regionie! Wspinając się autem po krętej drodze wzgórza, na której leży, napotkaliśmy przeszkodę. Przeszkodę w postaci drzewa. Tylko połowa drogi była przejezdna. Za to na samym szczycie naszym oczom ukazał się obraz zniszczeń okolicy (zalania, podtopienia, obsuwy terenu...). Żeby na brak atrakcji nie narzekać, jak wyszliśmy z auta pospacerować, rozpętała się okropna burza (nie jedyna w tym dniu)! Uciekaliśmy z prędkością światła z parkingu do kawiarni. Grzmoty i błyskawice hulały jak szalone. Szyby w kawiarni dzwoniły, a właściciele uspokajali nas (byliśmy jedynymi klientami), że to przez piorunochron nieopodal, który ściąga pioruny właśnie tu...no cóż, niebo było cudne, ale nie odważyłam się wyjść z aparatem na zewnątrz. Potem już tak, jak deszcz się uspokoił.










Następnym punktem programu było nasze ukochane Conil , które nie zawiodło! Wprawdzie po drodze znowu złapała nas niewyobrażalna ulewa z gradem o średnicy ok. 4cm!!! (kryliśmy się z naszym autem pod wiaduktem), ale na miejscu zaczęło się wreszcie wypogadzać i przywitało nas dawno nie widziane słońce! 
Conil de la Frontera to perła, o której już pisałam i którą uwielbiam!! ...ale podoba się nie tylko mnie i w sezonie letnim ponoć jest tam turystyczny dramat, lojalnie przestrzegam!

Oto kilka ujęć.

 Plaże zalane, ale i tak było pięknie!
Od ostatniego razu pojawiły się piękne malowidła na budynku gospodarczym przy pastwiskach krów albo byków (nie wiem)
Ta rzeka, to zwykle ciurek wody, za to po tych ulewach dumnie można ją nazwać rwącą rzeką!

Na wieczór wróciliśmy do Barbate, które nie jest imponujące, ale plaża...w słońcu! mmmm palce lizać!


z drugiej strony plaży (można ją obejść naokoło przy odpływie) widoki też niczego sobie.


Ot i tyle na dziś.
Ale c.d.n. :)

2 komentarze:

  1. Białe miasteczko, te widoki! Ściana z chabrowymi doniczkami! Kurcze, jakie fantastyczne kadry!
    Właśnie takie patrzenie na zakątki z całego świata jest najciekawsze - wtedy, gdy miejsce pustoszeje, a aura nie sprzyja masie turystów. Marzyłoby mi się mieć czapkę "niewidkę" i zwiedzać świat o wszystkich porach dnia i nocy, "od kuchni", na gankach, z dala od turystycznego i komercyjnego zgiełku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to mamy podobnie! Zwykle zwiedzam poza sezonem, ale czasami aura bywa trudna, szczególnie jak się jeździe za rękę z 4 latką :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...