niedziela, 3 stycznia 2016

Porto...

Ponoć są fani Porto i fani Lizbony. Ponoć nie da się połączyć miłości do obu. Ponoć...

Byłam w obu i ustosunkowując się do bezwzględnej dychotomii powyższego podziału wybieram Porto!!! (A tak naprawdę pałam miłością do całej Portugalii)

Dlaczego Porto?
Wpływ na to miało szereg licznych, subiektywnych okoliczności... do tego cudna pogoda (wg miejscowych w listopadzie takie temperatury i słońce to dość nietypowe zjawisko) , piękne plaże w zasięgu pociągu/autobusu, i miasto...ech całe miasto w świetle ciepłego listopadowego słońca jest warte każdej zdartej podeszwy! Rzadko chwalę miasta, prawie nigdy całe, ale Porto jest inne!

Na tyle ile pozwoliły mi nogi (a jestem niezłym piechurem) i trzy dni, mogę śmiało stwierdzić, że jest to jedno z najprzytulniejszych, najbardziej kompaktowych, przyjaznych i pięknych miast, w jakich byłam.

Zapraszam na wycieczkę. Dzień 1.
słynna dzielnica Ribeira



stare, zniszczone kamienice i wszędzie suszące się pranie...



nadrzeczne restauracje serwujące m.in. francesinhas - bardzo popularne kanapki serwowane w całym Porto, ja się tym razem nie skusiłam :))

rzeka Douro z najbardziej znanym, ale nie jedynym mostem Ponte Luiz I


drogi na most są dwie, ja wybrałam pieszą i nie żałuję



 a oto co można ujrzeć z jego szczytu




...kiedy zaś słońce zaszło aparat, w przeciwieństwie do mnie, poszedł spać, bo w Porto szkoda czasu na sen :)


Na dziś tylko tyle albo aż tyle :)
Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...