Strasznie długo tu nie zaglądałam i chyba najłatwiej będzie mi zacząć od ulubionego tematu pogody:)
Nie tylko bowiem mi, jak mniemam, Hiszpania kojarzy się dość jednoznacznie ze słońcem i niejednokrotnie z upałem. Częściowo jest to stwierdzenie prawdziwe, bo faktycznie upały mają miejsce latem i jest to niezaprzeczalny fakt. Co do słońca... można by rzec, że w ciągu mojego tu prawie już dwuletniego pobytu na jego brak nie narzekałam, a wręcz w ostatnich kilkunastu miesiącach brakowało deszczu...ale to co dzieje się tej wiosny jest dość nienaturalne:/
To że w majowy weekend w Polsce były temperatury hiszpańskie nie dziwi, bo zdarzały się takie lata dość często, to że tu sporo padało...to tylko świadczy o łasce, bo tutejsza ziemia była sucha niczym pieprz,...ale to że niemalże cały maj łaska ta zalewa Hiszpanię (z całą pewnością Madryt i północ tegoż kraju), a temperatury w większości utrzymują się na poziomie 12-16 stopni...no to już znacznie odbiega od tutejszej normy!
I kiedy nawet zdarzają się gdzieś pomiędzy tzw. ciepłe dni, to takie że sucha nitka od zalewającego Cię potu na ubraniu nie pozostanie, a więc wahania temperatur zabójcze!
Podsumowując...do niedawna jeszcze rozważałam przeniesienie się do innej krainy w obrębie kontynentu europejskiego, jednak jednym z czynników powstrzymujących było właśnie pożegnanie się z aurą z pierwszych linijek tegoż wpisu..., a teraz po tak polsko-brytyjskiej wiośnie z zapowiedzią zabójczego w Madrycie upalnego lata, zastanawiam się nad słusznością podjętej decyzji ;)
Pozostaje mi czekać do jesieni lub trzymać kciuki za ciąg dalszy anomalii w okresie letnim:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz