Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami był sobie wyjazd do Portugalii. To był nasz ostatni, przedpandemiczny wypad zagraniczny. Kiedy to było?
Ano na przełomie października i listopada 2019 roku! Szok! Sto lat temu, ale wracam, żeby mieć tu wszystko...
Po Lizbonie (wpisy tu i tu) oraz po Sintrze, zapraszam Państwa do Cascais.
Poniżej najbardziej chyba emblematyczny plac miasteczka z Ratuszem i widokiem na miejską plażę.
Niemalże dokładnie 10 lat wstecz, o tej samej porze roku byliśmy tam także w trójkę, ale zamiast dziecka, był z nami pies. Wtedy bowiem naszego dziecka jeszcze na świecie nie było, za to tym razem Paskal już za stareński, został w domu pod opieką.
Miasteczko zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie 10 lat temu, teraz nie aż takie.
Oto kilka kadrów...
Warto zajrzeć do miejskiego parku Parque Marechal Carmona
Zapuścić się kilka uliczek w głąb miasteczka i popodziwiać graffitti z motywami morskimi...
...i nie tylko! To poniższe skradło oczywiście moje dziewiarskie serce :)
Stare miasto też mega, wiadomo, choć nieduże i dość tłoczne.
Myślę, że sekretem zwiedzania miast i miasteczek jest chyba pora obiadowa.
Kiedy wszyscy jedzą i sjesjustują, można wędrować we względnym spokoju i bez tłoku.
Najładniejsze miejscówki są raczej przy wybrzeżu.
Latarnia Muzeum Santa Maria zrobiła na mnie duże wrażenie,
szczególnie od tej strony. Niestety wejść się nie dało, gdyż była właśnie święta pora obiadowa :)
Iść nadbrzeżnym deptakiem można bardzo długo. Aż dojdzie się do Boca del Infierno
Zrobiło wrażenie, nie powiem. Fale dopisały, ale...
...masa ludzi i totalny jarmark chińskich pamiątek, straganów ze wszystkim i niczym po drugiej stronie ulicy, bardzo psuł wrażenia. Ot życie.
Podsumowując, miasteczko urokliwe, ale ja osobiście wolę bardziej odosobnione miejscówki...
Ciao!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz