wtorek, 11 stycznia 2022

Oko na Maroko part 1

 Cześć! 

Lista wypraw krótszych i dłuższych czekających w kolejce na obróbkę i wrzucenie ich tu nie ma końca.

Trochę mi tego żal, bo bardzo chciałam zachować chronologiczność. Zależało mi na tym, aby był tu swego rodzaju pamiętnik z wycieczek. Wiadomo bowiem, że w dobie telefonów i komputerów, wszystkie zdjęcia tam zalegają i rzadko jest ochota i czas na preselekcję, wydruk i hyc do albumu. Częściej biedne zdjęcia kończą w otchłani pamięci naszych urządzeń i tylko raz na jakiś czas w/w nam o nich przypominają.

A mnie albumy bardzo się podobają i mam do nich wielki sentyment. Chciałam i chcę tu stworzyć namiastkę tego. 

Idzie mi jak krew z nosa, ale lecimy dalej.

Wczoraj wróciliśmy z krótkiej, szalonej wyprawy na południe Hiszpanii (przypomnę, że mieszkamy na północy). Szalonej, bo na krótko, a jazda była długa. Niezmiennie jednak nie, nie żałuję.

Dziś trochę z tym powrotem związany blues, więc olewając chronologiczność, będzie Maroko!!

A historia tego nie tak dawnego wyjazdu (przełom października i listopada 2021) jest wciąż dla mnie zaskakująca. 

A było to tak...sąsiadka, z którą gram w padla (gra podobna do tenisa ziemnego) obchodziła okrągłe urodziny. Jej siostra podarowała jej w prezencie wycieczkę do Marrakeszu. Ja z rodziną natomiast mieliśmy zaplanowany wyjazd do Portugalii. Niestety nasz wyjazd musieliśmy odwołać i kiedy smuteczek mną pomiatał, w tym samym dniu zadzwoniła Eva z propozycją wyjazdu.

Trochę się wahałam, ale po konsultacji z rodziną, chwyciłam okazję i nie żałuję!


Plac Jemaa el-Fnaa za dnia


...i o zmroku.


Plac otaczały stragany i restauracje. Niektóre fatalne, inne dość smaczne. Niestety nie jestem fanem kuskusu i po dziurki w nosie miałam ichniego tajin (kasza kuskus z warzywami lub/i mięsem).


To zdjęcie np. zrobiłam z największej kawiarni na placu. Zachód i widok boski, herbata z miętą przednia, pomarańcze z cynamonem przesmaczne, ale...zostałyśmy mocno oszukane, kiedy przyszło do płacenie znacznie zawyżonego rachunku. Także trzeba uważać na każdym kroku!
 

Mieszkałyśmy w hoteliku nieopodal w/w placu (hotele zwykle zwane są tu riad), gdzie byłyśmy jedynymi gośćmi. Hotel położony był w medinie. A medina to oryginalnie centrum historyczne miasta, otoczone murami niegdyś zamykanymi na noc. Pierwotnie w tej części miasta mieszkali muzułmanie, którzy zostali stamtąd wyparci przez obcokrajowców. Teraz wracają, choć głównie jest to miejsce ich pracy. Medina zmienia się w centrum turystyczne, siedzibę hoteli i jeden wielkie targ.


Na tym najsłynniejszym targu jest masa stoisk, stanowisk, straganów, naganiaczy, naciągaczy i nawoływaczy. Na tym zdjęciu człowiek z małpką (było ich kilku). Można było sobie z nią zrobić zdjęcie (o zgrozo!).

Byli też mężczyźni z wężami, kobiety tatuujące henną, sprzedawcy soków, lamp i czego tylko dusza zapragnie. Wszyscy zawsze się targujący i czasami wręcz na siłę swoje "dobra" wciskający.


Jak wcześniej wspomniałam medina to jeden wielki SOUK, czyli targ. Niektóre towary są wartościowe, ale niestety coraz częściej to tania chińszczyzna.

Wszystkie odnogi placu to stoiska ze szkatułkami, lampami, ichnimi szatami (galabija), breloczkami, butami, dywanami, biżuterią itp.



Niełatwo znaleźć i odróżnić bubel od cacka.


Gdzieniegdzie jeszcze ostały się prawdziwe pracownie, w którym można podglądać autentycznych rękodzielników. 


A te lampy skradły moje serce! Niestety te naprawdę dobrze zrobione i trwałe kosztują dużo i powinny być z miedzi, a nie z byle jakiego metalu, co zdarza się coraz częściej.

Marrakesz zachwycił mnie jednak mimo wszystko. To zupełnie inny świat. Inne zapachy, ciuchy, architektura, jedzenie, kolory,....  Nade wszystko nie mogłam jednak oderwać oczu od ludzi.


Głównym środkiem lokomocji w medinie są nogi, rowery lub skutery. Auta mają ograniczony dostęp i mogą tu wjeżdżać tylko w określonych miejscach i godzinach. 


Są też zaprzęgi z osiołkami lub końmi w klimacie jak przed 100 laty.


Przemieszczanie się za dnia jeszcze nie było takie złe, ale wieczorem plac i okolice zamieniały się w niewiarygodny, dławiący i gęsty tłum w oparach spalin przeciskających się przez ciżbę skuterów.  Raz fala rozdzieliła mnie z moimi towarzyszkami i przeżyłam chwilę strachu. Nie było to przyjemne. Pragnę jednak zaznaczyć, że mimo straszenia czyhającymi tam na mnie niebezpieczeństwami, czułam się bezpiecznie (zachowując oczywiście rozsądek).


Kolejny rodzaj transportu, służył do przewozu bagaży turystów. Ichniejsi "bagażowi" używali takich oto wózków. Czasami wysiadywali w nich, na nich, pod nimi lub koło nich i całymi dniami czekali na okazję zarobku (zwykle to koszt 2-3 euro od grupki, pary, rodziny).

Poza murami mediny widać było też i inne środki lokomocji: bryczki, motory, tuk tuki, autobusy i wiecznie pipczące klaksonami auta oraz taksówki. Sposób przemieszczania się tamtymi ulicami to dla mnie jeden wielki niezrozumiały chaos. Za nic nie chciałabym tam musieć prowadzić auta. 


Co ciekawe wypadki zdarzają się rzadko. Najwięcej, gdy spadnie pierwszy deszcz, który kurz zamienia w śliskie błoto.


Piesi swoją drogą także poruszają się swobodnie przekraczając ulice. Mimo chaosu, jest w tym szaleństwie jakaś reguła, bo wszystko ze sobą zaskakująco współgra. 


A to przykłąd szalonego ronda z milionem pojazdów. Zawsze pierwsi są dwukołowcy, potem tusza reszta.


To co przyciągnęło moją uwagę to kaski. Niemal wszyscy motocykliści i skuterzyści...mieli niedopasowane, luźne kaski (zdarzały się też kaski zakładane tył na przód). Wszystkie wyglądały niczym wyjęte z filmów z czasów II wojny światowej (kaski nazistowskich motocyklistów).
 Wyglądało to kuriozalnie.

Na tym zakończę moje dzisiejsze opowieści. Nie chcę siebie i Was zanadto zanudzić.
Na razie to tyle z pierwszej dawki informacyjno-zdjęciowej.
Podobało się? 

Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...