Otóż tytułowe miasteczko nie leży na oceanem (8km od wybrzeża), nie ma rzeki (jest w dole), nie jest duże, ale...warto!
Mój Mąż wypatrzył to miasteczko z auta. Na wysooookim wzgórzu (200m n.p.m.), biała plama z zamkiem, niebiałym :)
To wypad odskocznia na jeden dzień. Ale za to jeden dzień niezapomniany!
Poszwendać się, pogubić pośród tych białych uliczek, to czysta przyjemność, do tego bez tłumu turystów w niedzielne przedpołudnie...ech..
Zapraszam na krótką podroż moim okiem :)
A potem błądziliśmy z przyjemnością w gąszczu pustych uliczek.
W górę...
...i w dół.
A na obrzeżach widoki na wchód miasteczka...
...lub zachód z wcześniej wspomnianym zamkiem.
Kuriozalne wciąż dla mnie ozdoby świąteczne pośród palm, tylko dodają egzotyki takim zimowym eskapadom.
A na najodleglejszym wzniesieniu miasteczka znajduje się wzgórze z młynami, do których można wejść i posłuchać oraz pooglądać jak to się kiedyś ich używało.
Ot i koniec mojej andaluzyjskiej opowieści.
Postaram się Wam wkrótce opowiedzieć zdjęciami nową :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz