czwartek, 5 kwietnia 2018

O pingwinach...

Pingwiny w Afryce? Skojarzenie nie do końca dla mnie oczywiste, a jednak prawdziwe.

Gdzie ich szukać w RPA? Najbardziej oczywistym miejscem podawanym przez wszystkie przewodniki to Boulders Beach w miasteczku oddalonym o jakąś godzinę drogi od Kapsztadu. Nazywa się Simon's Town. O miasteczku wspominałam w tym poście.
Jest to rezerwat, więc za wejście się płaci. Można spacerować po drewnianych pomostach lub wejść na plażę. My wybraliśmy pierwszą wersję.




Wiatr o nazwie The Black South Easter dawał się we znaki i nam odwiedzającym, jak i biednym pingwinom. Piasek wściekle biczował nasze gołe łydki, ale daliśmy radę.

Pingwiny dzielnie stały na plaży tyłem do wiatru lub kryły się w zaroślach,...podczas gdy wiatr coraz mocniej duł od strony oceanu. 

...,ale nie wszystkie...
...niektóre oddawały się cielesnym uciechom lub kąpieli, po czym wracały na skały lub plażę do swych pobratymców.

Czy polecam to miejsce? Jasne, ale żeby uniknąć tłumów warto wstać wcześnie lub udać się w inne miejsce. Mniej zaludnione, mniej pocztówkowe, bardziej dzikie...

...czyli do Batty's Bay Penguin Colony lub inaczej nazwane Stony Point Penguin Colony. Ten rezerwat był bardziej prawdziwy, dalej położony od Kapsztadu i pewnie przez to mniej wygłaskany i bardziej autentyczny. Ja byłam zauroczona, ale wiatr niestety i tu dawał się nam ostro we znaki.

Też są drewniane kładki, ale okolica bardziej surowa, kamienista i groźna.
Dokładnie w tym miejscu wiatr wyrwał mi z ręki zatyczkę od obiektywu i na zawsze pozostał wśród tamtejszych pingwinów.
Pingwiny idealnie wtapiały się w krajobraz i niemal nieruchome cierpliwie czekały na zmianę pogody, dokładnie jak na Boulders Beach.
 Krajobrazy przy tym zachwycały!
Oprócz pingwinów było sporo jaszczurek i góralkowców (jak podpowiada wikipedia to zwierzę futerkowe wielkości kota zamieszkujące własnie Afrykę i zachodnią część Azji).

gdyby nie wiatr, z pewnością zostalibyśmy tam na dłużej, 

...ale trzeba było się ewakuować, więc wybraliśmy się do kolejnego ogrodu botanicznego w nadziei na spotkanie pawianów lub lampartów, które zamieszkują tamtejsze wzgórza!
 dreszczyk emocji był spory, bo znowu byliśmy tam w godzinach popołudniowych (jak w rezerwacie Przylądka Dobrej Nadziei).
 z tyłu góry , z przodu ocean, a zwierząt jak na lekarstwo,
 zapuszczaliśmy się coraz wyżej i dalej licząc na cud, jednak mimo braku ludzi! zwierzęta wciąż nie chciały nam się pokazać.
 Podziwialiśmy zatem typową niskopienną roślinność fynbos
 i chylące się powoli do snu słońce.
 Czas gonił, a nas czekała długa droga powrotna do domu  z przybierającym na sile The Black Sout Easter,
 ...który cuda wyprawiał na oceanie.

Zdjęcia poniżej zrobiłam ze stojącego w gigantycznym korku auta, które kołysało się w rytm podmuchów wiatru o ogromniej sile. Wrażenia wizualne i audio były niezłe!
 Do domu dotarliśmy jakieś 5 h później, gdzie normalnie tę trasę pokonuje się w ok. 2 h
A to wszystko za sprawą w/w wiatru i pożaru, o którym pisałam tu.
To była fest przygoda! Do dziś mam ciary :)

Czy robię Wam smaka  na Południową Afrykę czy macie inne wymarzone kierunki?
Podzielicie się jakie? Ja teraz myślę o Wyspach Owczych lub Szkocji, ale czas pokaże czy i co z tego wyniknie. Pozdrawiam odwiedzających!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...