Conil de la Frontera to miejsce, w którym po raz pierwszy byliśmy jak Zosia miała jakieś 4 miesiące (w brzuchu). Od tamtej pory wracamy co jakiś czas i odkrywamy je na nowo, zakochujemy się ponownie i eksplorujmy jeszcze nieodkryte okolice. Trzeba tu podkreślić, że zawsze poza sezonem.
Za słońce, za przestrzenne, puste i piękne plaże, za wielkie muszle, urokliwą architekturę i cudną okolicę. Żeby nie było tak różowo...zdarza się i tu czas deszczu (patrz ten post klik) oraz silny wiatr, ale zawsze bierzemy to ryzyko na klatę!
W tym sławnym już 2020 roku, tuż przed totalnym lockdownem, kiedy to Covid rozkręcał się już w Chinach i nie tylko, my nieświadomi niczego, odcięci od wiadomości, łapaliśmy ostatnie chwile swobody i wolności na nadoceanicznym południu Hiszpanii.
Oto kilka ujęć!
Tym razem w ramach zwiedzania okolicy, udaliśmy się na punkt widokowy kompletnie nam nieznany
Mirador de Cabo de Roche.
I wzdłuż tamtejszej ścieżki klifami, zaczęliśmy odkrywać coraz to piękniejsze plaże.
Na pierwszej z nich tuż przed zachodem słońca oto co wypatrzyła moja córka !!!
Na początku myślała, że to kąpiący się w oddali człowiek. Okazał się "on" jednak być delfinem!
Podziwialiśmy te bajeczne plażyczki zachwyceni. Klimat zupełnie inny niż wielka plaża w Conil.
Czuliśmy się jak jedni ludzie na świecie i to było piękne.
Zostaliśmy tam do zachodu słońca w pełni usatysfakcjonowani spacerem i odkryciem tego zakątka wybrzeża oddalanego jakieś 9 km od naszego ulubionego miasteczka.
W Conil zaś codziennie spacerowaliśmy wybrzeżem, napawaliśmy się widokiem spokojnego Oceanu, piliśmy kawę w ulubionym barze na plaży i robiliśmy nic.
Kojąca bezkresność zawsze koi.
No może nie wszystkich! Nasza Młoda miała dużo energii właśnie wtedy, kiedy chcieliśmy wypoczywać.
Na spacerach za to niekoniecznie, chyba że były konie :)
Nasz dzielny pies też wędrował z nami. Mniej niż dawniej, ale równie dzielnie i radośnie!
No co tu dużo pisać? Conil jest mega relaksujące i piękne.
Na nudę tam nigdy nie narzekamy i widokami zawsze się zachwycamy! Hej!
Punktem obowiązkowym naszego pobytu w tym regionie Hiszpanii zawsze jest też miejscowość Caños de Meca, a ściślej okoliczne plaże przy latarni (Faro de Trafalgar).
To miejsce zawsze puste lub prawie puste z plażami i wydmami, na których zawsze jest pięknie.
I w pochmurny, wietrzny wieczór,
który tuż przed zachodem serwuje takie barwy na niebie, że szczęka opada.
Jak i w bezchmurne, przedwiosenne popołudnie,
ze słonkiem przyjemnie grzejącym.
To miejsce ma takie plaże i takie widoki, że zdjęcia robią się same.
To moje ulubione ever! Ocean, Mąż i Córka.
Z drugiej strony latarni widoki też niczego sobie. Tu właśnie w wietrzne dni kiteserferzy szaleją na falach.
Kiedy na jednej wieje, na drugiej nie, więc można sobie wybrać plażę wedle upodobań...
i zapotrzebowań sportowych.
No i zachody Panie są tam mega i kiedy chmury, i kiedy ich brak.
THE END!
P.S. Nawet nie wiecie jak ja się cieszę, że wreszcie wychodzę z przepaści obróbki zdjęć i zaczynam zbliżać się z nimi do teraźniejszości. Jeszcze tylko kilka starych wpisów i będzie oko na Maroko :)
Ciao!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz